Retencja odpowiedzią na suszę! Jak zadbać o wodę na polach?
Susza to jeden z największych problemów, które trapią wielkopolskich rolników już od lat. Jednym z rozwiązań może być retencja korytowa, czyli gromadzenie wód opadowych za pomocą zastawek w rowach melioracyjnych lub oczek wodnych, co przekłada się na większe plony i zyski. Od kilku lat takie działania w Snowidowie prowadzi Patryk Kokociński. Chociaż początkowo mieszkańcy wsi podchodzili do tego sceptycznie, to szybko przekonali się, że przynoszą pozytywne efekty.
– Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że pod względem retencji wód opadowych Polska jest w ogonie Europy. Jesteśmy w stanie przechwycić zaledwie kilka procent opadów, które u nas występują. To jest kpina, beztrosko spuszczamy do morza 94% wody opadowej. Taka Hiszpania potrafi zmagazynować jej ponad 45 procent – mówi Patryk Kokociński, rolnik ze Snowidowa, który wraz z rodziną prowadzi 100-hektarowe gospodarstwo wyspecjalizowane w produkcji mleka.
I dodaje: – Mimo, że występują deszcze, ich sumy od lat systematycznie spadają. Coraz częściej mamy też do czynienia z krótkotrwałymi opadami nawalnymi. Woda błyskawicznie trafia do sieci rowów melioracyjnych, których, o ironio, w każdym województwie mamy więcej niż naturalnych cieków wodnych w całym kraju! Stamtąd już tylko prostą drogą do Bałtyku. Rolnicy nic z niej nie mają, bo nie potrafią jej zatrzymać. Z kolei dzięki retencji korytowej jesteśmy w stanie zwiększyć ilość wody dostępnej dla roślin uprawnych, których system korzeniowy, nie licząc kilku wyjątków, jest dość płytki i nie pozwala na głębokie penetrowanie gleby.
Rowy pełne wody. Pomogły zastawki
Śpiew ptaków przeplata się z szumem liści. Dookoła widać drzewa, a obok wypełnione wodą rowy melioracyjne. Ten sielski klimat zakłócają odgłosy naszych kroków. Patryk Kokociński właśnie prowadzi nas do zbudowanych przez siebie zastawek. To one sprawiły, że dzisiaj w Snowidowie nie brakuje wody dla upraw, co było dużym problemem jeszcze kilka lat temu. Teraz rowy wypełnione wodą są codziennym widokiem.
– Chyba każdy rolnik wie, jak wygląda uprawa jakiejkolwiek rośliny w sytuacjach, gdy jest woda i kiedy jej brakuje. U nas przez lata narastał deficyt wodny, którego kulminacją były susze w latach 2018-2019. Natomiast, kiedy stworzyliśmy zastawki, to przybywało jej nawet po kilka centymetrów dziennie. Efekty zobaczyliśmy już w pierwszym sezonie – opowiada Patryk Kokociński.
Jednocześnie dodaje, że różnicę najlepiej było widać w uprawie jęczmienia ozimego. – Ta sama roślina uprawiana była na różnych działkach. Na działce objętej oddziaływaniem zastawki plon wyniósł ponad 8 ton z hektara. Z kolei na działkach, gdzie nie było retencji, to były plony rzędu 5-5,5 tony. To już nie kwestia dodatkowego zysku, ale po prostu opłacalności produkcji – opowiada.
Ile czasu zajmuje budowa jednej zastawki i czy jest to trudne zadanie? – Wykonanie jest bardzo proste, a efekty są natychmiastowe. Jeśli mamy zgromadzone materiały to sama budowa jest szybka, może zająć dwie godziny. Najwięcej czasu zajmuje jednak przyjeżdżanie i doglądanie tych zastawek. Decydując się na ich budowę, trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność i kontrolować, co się z nimi dzieje – wyjaśnia Patryk Kokociński.
Dlatego też Patryk przeprowadza regularne kontrole i w razie potrzeby reguluje poziom wody odblokowując niewielkie kanały przepływowe, które są wbudowane w każdą zastawkę. Łącznie, do tej pory powstało kilkanaście metalowych i ziemnych konstrukcji.
– Zastawki ziemne są zrobione z gałęzi i ziemi, dzięki czemu w praktyce zaczynają żyć swoim życiem. Szybko pokrywają się roślinnością, zaczynają korzystać z nich zwierzęta, znakomicie wtapiają się w krajobraz. Kiedyś po deszczu w jednej z konstrukcji pojawił się przeciek. Trzy dni zbierałem się do jej naprawy, a kiedy przyszedłem na miejsce, okazało się, że zrobiły to za mnie bobry – wspomina z uśmiechem Patryk Kokociński.
Magazyny wody i ochrona przed wiatrem
Budowa zastawek to niejedyny skuteczny sposób gromadzenia wód opadowych. Równie istotną rolę odgrywają śródpolne oczka wodne.
– Rozmaite stawy, zbiorniki, rowy czy zagłębienia terenu są naturalnym magazynem wody. Biorąc pod uwagę warunki zachodniej Wielkopolski, gdzie przez większość sezonu mamy deficyt opadów, to oczka wodne działają na zasadzie gąbki. Ta woda pojawia się w nich w okresie wzmożonych opadów, zaś w czasie suszy powoli jest „oddawana” otaczającym uprawom.
I dodaje: – Z każdym krokiem, gdy oddalamy się od podmokłego zagłębienia, tej wody jest mniej i uprawy wyglądają gorzej. Oczka wodne działają praktycznie cały czas i przynoszą wyłącznie korzyści.
Dlatego też Patryk Kokociński zachęca do tworzenia śródpolnych zbiorników i apeluje, by nie zasypywać już istniejących. – W ten sposób sami sobie szkodzimy. W pobliżu oczek wodnych zawsze będą wyższe plony, bo jest większa dostępność wody – mówi Patryk Kokociński.
Oprócz budowy zastawek oraz dbania o oczka wodne, Patryk już kilka lat temu zaczął sadzić drzewa na obrzeżach pół oraz poboczach dróg.
– Kiedy mówi się ludziom o sadzeniu drzew ,pierwsze, co przychodzi im do głowy to, że drzewa wyciągają wodę. I to jest prawda, ale tylko częściowo. Pogląd o negatywnym wpływie drzew na uprawy ma swój początek w sadzeniu alei topolowych przy drogach. Topole to drzewa o rozległym i płytkim systemie korzeniowym, silnie konkurującym o wodę z uprawami. Dziś bogatsi o tę wiedzę, planując nasadzenia wykorzystujemy gatunki o głębokim systemie korzeniowym. Lipy czy klony, nie dość, że pobierają wodę spoza zasięgu roślin uprawnych to są również doskonałym pożytkiem dla zapylaczy – wyjaśnia Patryk Kokociński.
I dodaje: – Ludzie nie bez powodu w przeszłości obsadzali uprawy drzewami, bo one mają mnóstwo funkcji, które przyczyniają się do zwiększenia plonów. Dajmy na to. ochrona przed wiatrem. Wczesną wiosną największym problemem jest erozja wietrzna. Przez to, że gleba jest odkryta i nagrzana wiosennym słońcem, silne wiatry powodują, że najżyźniejsze jej warstwy są wywiewane, uszkadzając lub przysypując często młode rośliny. Tak naprawdę tracimy plon. Tymczasem zadrzewienia są w stanie zredukowań siłę wiatru w pasie nawet do 500 metrów
Wrócił, by zadbać o lokalny krajobraz
Snowidowo to niewielka wieś położona w powiecie grodziskim. Trudno napisać, by na pierwszy rzut oka wyróżniała się czymś szczególnym. Ale to właśnie tam znajduje się rodzinne gospodarstwo Kokocińskich. I to stamtąd pochodzi Patryk. Po ukończeniu szkoły rozpoczął studia w Poznaniu na Wydziale Biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, a potem wrócił do rodzinnego Snowidowa, gdzie zaangażował się w prace przy gospodarstwie.
– Będąc na studiach od początku myślałem o pójściu na doktorat i rozwijaniu kariery naukowej. W pewnym momencie dotarło do mnie, że w pracy naukowej nie do końca wszystko zależy ode mnie, nie mam wpływu na różne rzeczy i nie jestem w stanie kreować rzeczywistości, która mnie otacza. A moje gospodarstwo to takie laboratorium badawcze, gdzie możemy testować różne rozwiązania. Mam realny wpływ na otaczający mnie świat, co mnie najbardziej cieszy – mówi Patryk.
Pierwsze drzewa w Snowidowie zostały przez niego zasadzone już kilka lat temu. – Początkowo pomysł na sadzenie wierzb wziął się z historii, które opowiadali starsi mieszkańcy wsi. One były podszyte tęsknotą za tym, ile takich drzew było w przeszłości. Już jako dziecko miałem poczucie, że żyję w krajobrazie, który jest pozostałością po czymś dużo ciekawszym, co było kiedyś. Kiedy poszedłem na studia biologiczne, dotarło do mnie wiele informacji o wzajemnych relacjach między rolnictwem, a środowiskiem naturalnym. Zastanawiałem się czy można coś zrobić, by ten teren choć trochę mógł przypominać to, o czym mówił mi dziadek – opowiada Patryk Kokociński.
I dodaje: – Pierwsze wierzby zasadziłem jeszcze z przyjaciółmi z UAM chyba 7 lat temu. Wtedy patrzono na nas trochę jak na wariatów, na zasadzie „po co to robić, jak nic z tego nie będzie”. A my wierzyliśmy, że to ma sens i zrobimy coś dobrego dla rolnictwa i krajobrazu. Do tej pory zasadzonych zostało około 700 sadzonek, drzew czy krzewów.
Susza, która zmusiła do działania
O ile w przypadku sadzenia drzew, pierwszym bodźcem do działania była chęć zmiany krajobrazu, o tyle zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w przypadku budowy zastawek w rowach melioracyjnych.
– Zmusiła nas do tego susza w 2018 roku. Musieliśmy sobie zadać wtedy pytanie, jak przetrwać i co robić. Plony kukurydzy spadły nam nawet o 70 procent, a przy produkcji mleka, którą prowadzimy, to była dla nas kwestia „być albo nie być”. Mieliśmy dwie opcje. Albo zacząć retencję wody opadowej, albo kopać studnie głębinową. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że kopanie studni głębinowej to podcinanie gałęzi, na której siedzimy. Woda głębinowa nie odnawia się szybko i jeśli będziemy ją używać do nawadniania roślin uprawnych, to skąd będziemy brali wodę do wodociągów? Dlatego postawiliśmy na retencję wód opadowych w rowach melioracyjnych – wspomina Patryk Kokociński.
Początkowo sąsiedzi patrzyli na jego pomysły sceptycznie. – Na początku ludzie byli chyba zaskoczeni tym, że w rowach może być woda. Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do tego, że jej brakowało. Kiedy w czerwcu zeszłego roku spadło trochę więcej deszczu to wszyscy mówili, że to jest dobry miesiąc. A on wcale nie był dobry. Był nawet poniżej średniej wieloletniej, ale tak się przyzwyczailiśmy do suszy, że uznawaliśmy większe opady za coś wyjątkowego, a nie naturalnego – mówi Patryk Kokociński.
Zaufanie ze strony sąsiadów przyszło, kiedy w rowach melioracyjnych pojawiła się woda, co przełożyło się na lepsze plony.
– Najlepszym napędem do zmiany świadomości jest perspektywa zysku. Trudno winić ludzi, że nie chcą podejmować inicjatyw, z których nie będą nic mieli. Na tym polega rolnictwo. To jest produkcja żywności, a nie spędzanie czasu na łące czy głaskanie cielaczków. Wszystko rządzi się rynkowymi regułami, mamy budżet, który jak w każdej firmie, niezależnie od branży musi się „dopinać”. My nie tworzymy tu skansenu, na który przyjemnie się patrzy, ale w którym nie da się pracować. Staramy się wypracować nowoczesny model odpowiedzialnego rolnictwa, który nie stoi w opozycji do otaczającej nas przyrody, ale pozwala korzystać z jej dobrodziejstw– mówi Patryk Kokociński.
I dodaje: – Retencja wody nas uratowała. Odkąd zastawki zaczęły działać na 100 procent, nie mamy już problemu z wodą i jest ona dostępna dla upraw przez większość sezonu wegetacyjnego.
Patryk nie ukrywa również, że bardzo pomógł mu fakt, że sam wychował się w Snowidowie i stąd pochodzi. – Gdyby coś takiego próbował zrobić ktoś obcy, to nie wiem czy by się udało. Dzięki temu, że jestem stąd, ludzie nie mieli poczucia zagrożenia, że coś kombinuję lub działam na ich szkodę – wyjaśnia.
A jednocześnie dodaje: – Mam wrażenie, że dziś w krajobrazie rolniczym nie lubimy miejsc, które muszą być specjalnie traktowane. Nie lubimy miejsc, które musimy objechać, czy przez które maszyny mają problem z zawróceniem. To jest problem. Chcemy by wszystko było łatwe i proste, by jak najszybciej obsłużyć jak największą powierzchnię pola. W tym pędzie do maksymalizacji zysków i powierzchni zapomnieliśmy o miejscach, które działają na naszą korzyść. My, rolnicy, wszyscy mieszkańcy wsi, musimy zdawać sobie sprawę, że nasze uprawy nie są oderwane od środowiska naturalnego, ale są jego integralną częścią.