Hodowla pszczoły miodnej metodami ekologicznymi – czy to możliwe?
Na świecie jest coraz więcej pszczelarzy prowadzących swoje pasieki bez stosowania toksycznej chemii i są one produktywne oraz samowystarczalne. Jest to na pewno pszczelarstwo przyjazne pszczołom, człowiekowi i otaczającej przyrodzie. Takie podejście to także próba lepszego zrozumienia natury pszczół i przełożenia tej wiedzy na lepszą organizację prowadzenia pasieki, w której najważniejsze powinny być pszczoły.
Bez wątpienia najważniejszym problemem, z którym muszą się mierzyć pszczelarze to pasożyt o nazwie dręcz pszczeli (Varroa destructor), który wywołuje warrozę oraz przenosi cały szereg chorób wirusowych na pszczoły. Już blisko pół wieku dręcz pszczeli „towarzyszy” pszczołom i niestety większość pszczół nie radzi sobie z nim. Lata stosowania tak zwanej chemii nic w tym względzie nie zmieniło. To prawda, używanie jej pozwalało do tej pory prowadzić hodowlę pszczół produktywnie, ale należy się zastanowić jakim kosztem.
Kosztem jest na pewno coraz większa chemizacja środowiska ulowego, a co za tym idzie produktów, które pozyskujemy z niego. Nie zapominajmy przy tym, że chemiczne środki używane do zwalczania dręcza mają niestety zdolność kumulowania się zwłaszcza w produktach pszczelich, które poza najpowszechniejszym miodem można również znaleźć w produktach używanych do kuracji leczniczych, takich jak: propolis, mleczko pszczele, pierzga.
Zwalczanie patogenów
Problem leży także w coraz większym uodpornieniu się dręcza na substancje aktywne - głównie amitrazy i flumetryny - zawarte w stosowanych lekach. Mamy więc w walce z tym patogenem sytuację, że pomimo wieloletniej walki z nim nie dość, że nie potrafimy się go pozbyć ze środowiska ulowego to dodatkowo wzmocniliśmy jego oporność na stosowane leki. Należałoby się zastanowić czy tak prowadzona metoda walki ze tym szkodnikiem nie zaprowadzi pszczelarstwa w przysłowiowy „kozi róg” - w którym leki z coraz silniejszymi toksycznymi substancjami aktywnymi będą coraz bardziej szkodzić pszczołom i nam konsumentom skażonych produktów pszczelich, a coraz słabiej oddziaływać na pasożyta wywołującego warrozę.
Alternatywą dla takiego sposobu gospodarki pasiecznej jest hodowla bez używania tak zwanej twardej chemii. Jest ona nie tylko możliwa, o czym świadczy coraz większa ilość pasiek towarowych tak gospodarujących, ale być może i konieczna, o czym świadczy coraz częstsza bezradność niektórych pszczelarzy nie mogących sobie poradzić z patogenem przy stosowaniu silnych chemicznych środków ochrony.
Należy zapomnieć o chęci całkowitego zwalczenia dręcza, gdyż jest to niemożliwe nie tylko w odniesieniu do tego konkretnego pasożyta, ale do jakiejkolwiek innego czynnika chorobotwórczego. Najlepszym wyjściem będzie zaakceptowanie jego obecności w pasiece i próba zastanowienia się nad gospodarką pasieczną - jakie działania mogą wspomagać pszczoły i prowadzić do jak najniższego poziomu porażenia ich przez patogen.
Problem inwazji dręcza wynika w dużej mierze z tego, że nie ma on zbyt długiej wspólnej historii ewolucji z naszą europejską pszczołą miodną - jest to raptem półwieczny okres - to zdecydowanie za mało na pełne ewolucyjne przystosowanie pszczoły miodnej (apis melifera) do koegzystowania z tym patogenem. Problemem jest też wyjątkowa zdolność dręcza do przystosowywania się do zmiennych warunków środowiskowych. Jest to bardzo dużym wyzwaniem dla pszczelarstwa. Tym bardziej, że pszczoły muszą obecnie stawić czoła nie tylko drączowi i innym patogenom, ale także problemowi utraty i degradacji ich siedlisk, ogromnej chemizacji rolnictwa oraz kurczenie się różnorodności genetycznej.
Metody pracy w pasiece
Sposobów prowadzenia pasieki jest tyle, ilu pszczelarzy – to znane powiedzenie w pszczelarskim środowisku. Dla mnie to stwierdzenie jest dowodem na to, że pszczelarstwo jest dziedziną wiedzy i gospodarki o bardzo szerokim spektrum postępowania. Świadczy to także o stosunkowo dużej plastyczności samej pszczoły miodnej, która pozwala nam gospodarować różnymi sposobami.
Razem z mężem prowadzimy od kilku lat 40-rodzinną pasiekę. Nie daje mi to absolutnie prawa do jednoznacznego stwierdzenia jakie sposoby gospodarowana są dobre, a jakie złe. Doświadczenie może być powiększane wraz z upływem czasu prowadzenia pasieki, z ilością przeczytanych dobrych artykułów i książek, obejrzeniem dobrych filmów na ten temat oraz – a może przede wszystkim - na rozmowach z doświadczonymi pszczelarzami. W dzisiejszych czasach mamy bardzo dużą możliwość powiększenia i rozwijania swojej wiedzy. Ale jednocześnie jesteśmy też bardziej narażeni na otrzymywanie i wysuwanie błędnych założeń. Ideałem byłoby dla nas móc prowadzić pasiekę w pełni ekologiczną. Jak na razie jest to realnie niemożliwe chociażby dlatego, że nawet gdybyśmy całkowicie zrezygnowali ze stosowania chemicznych środków zwalczania drącza pszczelego, to i tak zderzymy się z faktem ogromnej chemizacji środowiska, zwłaszcza pól uprawnych.
W naszej pasiece gospodarujemy na ulach korpusowych jednościennych z osiatkowaną dennicą, pszczoły zimujemy bez izolacji, aby stworzyć jak najlepsze warunki do bezczerwiowego zimowania kłębu, co ma na celu przerwanie cyklu rozrodczego dręcza. Pasożyt, aby mógł przejść pełen cykl rozwojowy, potrzebuje zarówno stadium czerwiu jak i dorosłych pszczół. Wydaje się to istotne, szczególnie ze względu na coraz częstsze ciepłe zimy, podczas których – prawdopodobnie - matka pszczela cały czas czerwi, co prowadzi do zmęczenia pszczół zajętych niepożądanym w tym czasie wychowem młodych pszczół oraz stwarza dla dręcza możliwość rozwoju kolejnych jego pokoleń. Obecna praktyka pszczelarska, która kładzie nacisk na niedopuszczanie do wyrajania się pszczół - które w sposób naturalny było przyczynkiem do powstania w roju okresu bezczerwiowego - w połączeniu ze wspomnianymi ciepłymi zimami, może doprowadzić do sytuacji całorocznego czerwienia matki pszczelej, a w konsekwencji do ciągłego namnażania się dręcza. Okres bezczerwiowy to naturalna metoda na ograniczenie rozwoju dręcza i innych patogenów pszczelich.
Nie stosujemy rok po roku tych samych leków z tymi samymi substancjami aktywnymi do zwalczania dręcza, gdyż uodparnia się on na tak stosowane substancje. Unikamy również środków, które zgodnie z ich instrukcją stosowania, powinny przebywać w ulu przez dłuższy czas. Wyznaję zasadę, że „co nie zabije to wzmocni” i moim zdaniem, stosowanie substancji aktywnej w jej mniejszej dawce, ale przez dłuższy okres stwarza dogodność do wytwarzania u pasożyta reakcji uodpornienia. Wyjściem z tej sytuacji są naturalne kwasy organiczne: szczawiowy, mlekowy i mrówkowy, na które dręcz pszczeli nie potrafi się uodpornić, a przynajmniej obecnie nie są znane takie przypadki.
Corocznie wymieniamy w ulach około 40-50% plastrów pszczelich. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że plastry pszczele to taka wątroba ula, która filtruje środowisko ula i w niej - a dokładnie w wosku - gromadzą się (poza dobrymi produktami, na przykład propolisem) także pozostałości po stosowaniu środków ochrony i patogeny, które mogą wpływać na osłabienie odporności pszczół.
Obecnie przygotowujemy się do przejścia na gospodarkę bez używania węzy pszczelej, bądź z użyciem węzy, ale pochodzącej tylko z wosku z własnej pasieki. Spowoduje to większą samowystarczalność pasieki. Nie mam tu na myśli ekonomicznej samowystarczalności, ale ograniczenie dopływu wosku z nieznanego źródła pochodzenia. To nieograniczony przepływ wszelkiego rodzaju dóbr, w tym na przykład wosku oraz pszczół pomiędzy odbiorcami na całym świecie przyczynił się do szybkiego rozprzestrzenienia się patogenów i chorób.
Prowadzimy gospodarkę pasieczną z użyciem ramek pracy. Ramki te, jako że są zaczerwiane czerwiem trutowym, są swego rodzaju wabikiem dla dręcza, gdyż są dla niego atrakcyjniejsze. Można w ten sposób mechanicznie usunąć znaczną ilość roztocza. Stosując ramki pracy ma się także łatwą możliwość na prowadzenie selekcji rodzin pszczelich. Z rodzin ocenionych przez nas negatywnie wycinamy bardziej skrupulatnie czerw trutowy, ograniczając tym samym możliwość przekazywania takim trutniom niechcianych przez nas cech.
Utrzymujemy pszczoły tylko w ulach drewnianych lub trzcinowych. Te materiały są dla pszczół bardziej naturalnymi, zapewniającymi naszym zdaniem, lepszy klimat w ulu. Drewno czy trzcina poza swoją naturalnością są o wiele bardziej trwałymi materiałami niż na przykład styropian, który jest także trudny do utylizacji. Pilnujemy także, aby pszczoły miały zawsze dobre zapasy pokarmu w ulu. Dobrze odżywiony pszczeli organizm lepiej będzie sobie radził ze szkodliwymi czynnikami, przez co ma większą szansę na wytworzenie swoistych cech odporności.
Na zakończenie, chciałam się także podzielić uwagą co do zagospodarowania przestrzeni, w której znajduje się pasieka. W dawniejszych czasach wokół domów rosły różne drzewa, mniejsze czy większe „zaniedbane” enklawy krzewów i roślin zielnych, które stanowiły dobry pożytek dla wszystkich owadów zapylających. Wokół pól były miedze porośnięte kwitnącymi roślinami, wokół łąk rosły atrakcyjne dla pszczół wierzby. Dziś z drzew i krzewów wokół posesji zostały głównie iglaki, a tereny wokół domów to przede wszystkim bardzo regularnie strzyżone trawniki, które dla owadów są „zieloną pustynią”! Miedze zostały zlikwidowane w duchu wali z chwastami i lepszym manewrowaniem coraz większym sprzętem rolniczym. Zniknęły także wierzby z łąk - pewnie także przeszkadzały w sianokosach – które kiedyś stanowiły osłonę przed prażącym słońcem dla ludzi i bydła. Ale kto dziś wypasa bydło na łąkach? Na swojej działce - w swoim ogrodzie – mamy kwietną łąkę (którą kosimy 2-3 razy w roku kosą ręczną), a nie regularnie koszony trawnik. Zwracamy też uwagę, aby sadzone czy siane przez nas rośliny stanowiły pożytek dla owadów zapylających. Ktoś powie, że to niewiele w skali świata, ale trzeba zacząć od małych kroków i od siebie, aby móc wymagać od innych.